Pamiętam, jak w poprzednim stuleciu, w minionej epoce, bawiąc się plastikowym czołgiem na dywanie docierała do mnie tytułowa piosenka z serialu „Czterdziestolatek”. Słuchałem jednym uchem o kręceniu się na karuzeli życia, o przeżyciu połowy i o urokach świata, a wszystko wydawało się tak odległe i abstrakcyjne, jak wizja, że kiedyś telefonem będzie można polubić status znajomego na portalu społecznościowym.
Niestety nic nie płynie szybciej niż czas i chwila, kiedy i mnie dopadł kryzys wieku średniego nadeszła. Cóż robić…
Aby ukoić żal przemijania czasu postanowiłem spełnić jedno ze swoich dawnych marzeń, zwerbalizowane przez zespół Korba w piosence „Biały rower”.
I tak właśnie zrobiłem.
Jestem pewnie trochę staroświecki i niedzisiejszy, co widzę w oczach znajomych triatlonistów, gdy opowiadam im o fantastycznych przeżyciach podczas jazdy na rowerach ze stalową ramą. O pokonywaniu nierówności, sztywności itp. Ale cóż poradzę… jakoś wciąż nie mogę przekonać się do plastiku.
Od wielu lat czytałem artykuły o stalowych ramach spawanych na wymiar i myśl, że ktoś mógłby zrobić coś takiego dla mnie dojrzewała we mnie systematycznie.
Aż nadszedł ten dzień.
Gdzieś w internecie znalazłem telefon do pana Jacka – na pewno nieaktualny – pomyślałem od razu.
Był aktualny. Pan Jacek odebrał i już w pierwszej rozmowie wykazał się takim zrozumieniem moich oczekiwań (wysokość główki ramy, kąty triatlonowe…), że od razu umówiliśmy się na kolejną.
Potem nastąpiła wymiana emaili z kolejnymi ewaluacjami projektu, aż nadszedł czas na przelanie zaliczki. Wtedy pozostało mi już tylko czekanie.
W międzyczasie zaczęliśmy jeszcze dyskusję o kolorystyce. Ja oczywiście chciałem biały, jak w piosence, ale pan Jacek zasugerował inaczej:
– Panie Michale, biały będzie za smutny. Nie lepiej perłowy?
Ja jako facet rozróżniam dwa kolory: „możebyć” i „chujowy”, ale dałem się namówić. Dodatkowo wspiąłem się na wyżyny sztuki wzornictwa przemysłowego i zaprojektowałem logo na górną część ramy. Dolna pozostała w brandingu Orłowski.
Nastał wreszcie ten dzień, gdy rama dotarła do mnie pieczołowicie zapakowana w tekturowy karton i folię bąbelkową, po zdjęciu której ukazała się w całej okazałości.
Była tak śliczna, że aż nie spieszyłem się przesadnie z przełożeniem części ze starej, chcąc nacieszyć się nią w takiej pierwotnej wysublimowanej postaci.
A dopieszczona była w najdrobniejszych szczegółach, od przegwintowanego suportu gotowego do wkręcenia wkładu po wspawaną rurkę do przeciągania linki od tylnego hamulca.
Po złożeniu całości przyszła chwila na wrażenia z jazdy.
Rower stał się agresywniejszy, sztywniejszy i skory do osiągania większych prędkości. Tu jednak muszę oddać sprawiedliwość Mistrzowi, który sugerował ramę o centymetr wyższą, a ja głupi się uparłem. Teraz pamiątką po tym będzie jedna podkładka pod mostek, której najprawdopodobniej nigdy nie zdejmę. Ale nic to…
Ktoś powie, że rama rowerowa to nie biżuteria. Ja bym się z tym do końca nie zgodził, ale podczas tegorocznych zawodów w Bydgoszczy na dystansie IronMan poprawiłem swoją życiówkę o ponad 30 minut, które urwałem głównie na rowerze i biegu, do którego z racji właściwego kąta rury podsiodłowej łatwiej mi było się dostosować po jeździe.
Ktoś powie, że można było taniej…
Oczywiście, można.
Ale ja za każdym razem gdy siadam na ten rower, uśmiecham się szeroko. Uwielbiam pracę osprzętu Campagnolo i kształty rurek ramy….
I tak właśnie wjeżdżam w drugą połowę życia.